7 KŁAMSTW DZISIEJSZEGO ŚWIATA, KTÓRE SPRAWIAJĄ, ŻE JESTEŚMY NIESZCZĘŚLIWI

7 KŁAMSTW DZISIEJSZEGO ŚWIATA, KTÓRE SPRAWIAJĄ, ŻE JESTEŚMY NIESZCZĘŚLIWI

Konstanty Pilawa w tece „Pressji” zatytułowanej „Cierpienia młodego zoomera” demaskuje błędne idee współczesności  

29 grudnia 2023

Najważniejszą wartością jest bezpieczeństwo. Empatia to źródło dobra. Trzeba żyć w zgodzie z samym sobą. Terapia mnie uszczęśliwi. Konserwatywny wzorzec męskości jest opresyjny. Istnieją więcej niż 2 płcie. Nie mam prawa mówić ludziom, co mają myśleć. Oto mitologia pokolenia Z, która sprawia, że jesteśmy nieszczęśliwi i zupełnie nieprzygotowani do dorosłości.

Tworząca się wokół „pokolenia Z” mitologia sprawia, że staje się ono nieszczęśliwe i zupełnie nieprzygotowane do dorosłości. W najnowszym numerze „Pressji” dekonstruujemy fałszywe wyobrażenia o młodych, a także pokazujemy zarówno, czego nowe pokolenie potrzebuje, jak to, co może nam ono wartościowego zaoferować. Pomagają nam w tym wybitni badacze, jak profesorowie Jean Twenge i Jonathan Haidt czy Erica Komisar. Wesprzyj wydanie numeru i zrozum o co chodzi ludziom urodzonym ze smartfonem w dłoni!

Problemem debaty o pokoleniu Z jest to, że „zetki”, niczym piłkarz Michał Kucharczyk w legendarnym wywiadzie, wciąż muszą wysłuchiwać, jak bardzo są fatalne. Cały czas ta sama zdarta płyta. Samotność, uzależnienie od pornografii, narkotyków i smartfonów, a do tego depresja i samobójstwa.

Debata publiczna zmusza osoby urodzone między 1995 a 2012 r., aby rozumieć całe swoje pokolenie jedynie przez pryzmat problemów i nieszczęść. Jeśli masz teraz między 12 a 29 lat, to prawdopodobnie choć raz w życiu chciałeś się zabić – taki obraz wyłania się z mediów.

Kolejne badania społeczne przynoszą ważne wnioski na temat „zetek”, które często umykają debacie publicznej. Najciekawszym z nich jest dla mnie globalna tendencja zamożnych społeczeństw do przedłużania okresu dzieciństwa. Kluczowe pytanie to: Dlaczego do tej pory naturalna ścieżka wchodzenia w dorosłość w okolicach rozpoczęcia studiów jest tak trudna dla mojego pokolenia i osób ode mnie młodszych?

Najprostsza odpowiedź brzmi: tak wychowuje nas kultura. Przez ostatni rok w różnych mediach opisałem łącznie 7 mitów, które są dziś powszechnie uznawane za prawdę wśród młodych dorosłych. W tym tekście chciałbym te wszystkie mity zestawić i wytłumaczyć, dlaczego wiara w nie przynosi opłakane skutki.

Sądzę, że przyjmowanie tych opinii, które tworzą ważne części dzisiejszej kultury, utrudnia wchodzenie w dorosłość i finalnie nas unieszczęśliwia. Używam zaimka „my”, bo choć metrykalnie jestem raczej najmłodszym millenialsem (1994 r.) niż najstarszą „zetką”, to poglądy te oddziałują nie tylko na tzw. zoomerów, ale oddają pewien uniwersalny klimat epoki.

Musisz tak myśleć, jeśli chcesz się zaliczać do kohorty ludzi oświeconych i kulturalnych. „Zetki” są wyjątkowe tylko w takim sensie, że gorzej znoszą konsekwencje przyjmowania takiego światopoglądu. O powodach, dlaczego właśnie tak jest, piszemy szeroko w innych tekstach tego numeru „Pressji”.

I mit: najważniejszą wartością jest bezpieczeństwo

W książce Rozpieszczony umysł. Jak dobre intencje i złe idee skazują pokolenie na porażkę Jonathan Haidt i Greg Lukianoff na przykładzie amerykańskiego społeczeństwa przedstawiają zmianę, jaka zaszła w rozumieniu wartości bezpieczeństwa. Wszystkim osobom, a szczególnie tak wrażliwym dziś dzieciom i nastolatkom, trzeba zagwarantować możliwie dużo emocjonalnego komfortu.

Nie można przecież dokładać tym, którzy i tak pogrążeni są w kryzysach. Tę nową kulturową normę można wytłumaczyć, gdy dokona się odwrócenia aforyzmu sformułowanego przez Fryderyka Nietzschego – już nie „co cię nie zabije, to cię wzmocni”, ale co cię nie zabije, to cię osłabi.

Autorzy Rozpieszczonego umysłu wskazują badania i liczne przykłady, które potwierdzają, że takie rozumowanie prowadzi donikąd i jest zwyczajnie szkodliwe, a nawet kontrskuteczne. „Wychowanie dzieci w kulturze sejfityzmu, a więc wpajanie im, by były zawsze emocjonalnie bezpieczne, i jednocześnie chronienie ich przed każdym możliwym zagrożeniem, może doprowadzić do zamkniętego koła: dzieci stają się bardziej kruche i mniej odporne, przez co dorośli zwiększają ochronę, a to sprawia, że stają się one jeszcze bardziej kruche i jeszcze mniej odporne” – piszą Haidt i Lukianoff.

Kultura sejfityzmu tworzy niebezpieczną utopię. Jesteśmy dziś zachęcani do stworzenia świata bez przemocy, trudności i odczuwanego na co dzień dyskomfortu. Problem polega na tym, że taki świat nie jest możliwy, a przemoc, od której cały czas uciekamy, wraca do nas później ze zdwojoną siłą.

Bezpieczeństwo jest bardzo istotne dla naszej psychiki. Bez stabilności, które ono zapewnia, nie sposób wyobrazić sobie szczęśliwego życia. Jeśli jednak będziemy przedkładać bezpieczeństwo ponad inne wartości, przestaniemy się rozwijać i nigdy nie wkroczymy w dorosłość na własnych zasadach.

II mit: empatia jest źródłem dobra

Empatia to słowo-wytrych, które otwiera każde drzwi. „Największym deficytem, z którym mamy do czynienia w naszym społeczeństwie i na świecie, jest deficyt empatii” – stwierdził Barack Obama. Były prezydent Stanów Zjednoczonych opisał w ten sposób powszechnie przyjmowany dziś sposób myślenia, a nawet pewien dominujący klimat mentalny epoki. Czuły i wrażliwy zawsze oznacza dobry.

Biorąc pod uwagę różne nurty w poppsychologii i mądrości, które wylewają się z poradników, Instagrama i lifestylowych magazynów drukowanych na błyszczącym papierze, można dojść do wniosku, że jesteśmy nieszczęśliwi, źli, mściwi, zawistni, gniewni, egotyczni i niesprawiedliwi właśnie dlatego, że cierpimy na brak empatii i czułości wobec innych, ale chyba przede wszystkim wobec samych siebie.

Z tego typu myśleniem rozprawia się Paul Bloom w książce Przeciw empatii. Argumenty za racjonalnym współczuciem. Kanadyjski psycholog stwierdza, że tytułowe pojęcie powszechnie rozumiemy jako „akt doświadczania świata tak, jak sądzimy, że doświadcza go ktoś inny”.

Dlaczego więc Bloom uważa, że tak pojęta empatia prowadzi na manowce? Wydaje się, że umiejętność wczucia się w emocje innych może być przydatna, a nawet niezbędna, jeżeli chcemy, aby świat był choć odrobinę lepszy. W końcu, jeśli będziemy potrafili darzyć empatią cierpiących, to bardziej prawdopodobne jest, że zrobimy więcej, aby im ulżyć, niż gdybyśmy byli pozbawionymi wrażliwości egoistami.

Bloom nie wątpi, że empatia może niekiedy wywoływać w nas potrzebę niesienia pomocy. Argumentuje jednak, że bardzo często koliduje ona z innymi rodzajami zaangażowania moralnego. Stwierdza, że empatia jest jak reflektor – oświetla tylko drobny wycinek rzeczywistości i uniemożliwia szeroki ogląd sprawy. Nie do końca również świadomie potrafimy ustalić, na kogo ten reflektor ma być skierowany.

Psychologia i neuronauki pokazują, że porusza nas szczególnie to, co jest nam wyjątkowo bliskie. Najwięcej empatii wykazujemy wobec osób, które z jakichś powodów – osobistych, ideologicznych, towarzyskich – nie są nam obojętne.

Bloom przywołuje szereg ciekawym przykładów. Jednym z najbardziej dających do myślenia jest analizowany w książce eksperyment społeczny przeprowadzony przez C. Daniela Batsona. Naukowcy powiedzieli uczestnikom o 10-letniej śmiertelnie chorej dziewczynce – Sheri Summers. Czekała w kolejce na terapię, która miała uśmierzyć jej ból. Badacze poprosili, aby osoby biorące udział w eksperymencie wyobraziły sobie, co czuje Sheri.

Okazało się, że ci, którzy myśleli o cierpieniu dziewczynki, zdecydowali, że należy podać jej lekarstwo poza kolejnością. Ci, którzy starali się nie myśleć o bólu odczuwanym przez dziewczynę, słusznie stwierdzili, że skoro sytuacja pozostałych osób czekających na lek jest podobna, to niesprawiedliwe byłoby faworyzowanie Sheri.

Pokładanie zbyt wielkiego zaufania w moc empatii przynosi opłakane skutki. Ukształtowanie dojrzałej moralności nie jest możliwe, jeśli bogaty świat wartości etycznych będziemy redukowali do zwodniczej postawy wczuwania się w emocje innych.

Najłatwiej jest wczuć się w sytuację tych, którzy są najbardziej podobni do nas. W tym sensie empatię bardzo łatwo można pomylić z egoizmem, a obowiązek empatyzowania z tworzeniem kółek wzajemnej adoracji, zwanych dziś modnie „sejf spejsami”, które szczelnie potrafią nas odgrodzić od prawdziwego, dorosłego życia.

III mit: terapia mnie uszczęśliwi

Małgorzata Jacyno w książce Kultura indywidualizmu pisze, że „zmiana, jaka dokonała się w terapii, a która najlepiej daje się zaobserwować w popularnych poradnikach, polega na tym, że obietnicę wzmocnienia «ego» i zamiany neurozy w zwykłe ludzkie nieszczęście zastępuje obietnica możliwości pomyślnego – i więcej, jeśli zachodzi taka konieczność – cudownego rozwiązania wszystkich problemów”.

Ta cukierkowa opowieść o terapii jako prostym przepisie na szczęście wylewa się z ekranów. Trwamy w iluzji, że istnieje ciche i spokojne miejsce, gdzie mądry i słuchający człowiek za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozprawi się nie tylko z naszymi traumami i zaburzeniami, ale również z samotnością, wątpliwościami, poczuciem odrzucenia i brakiem akceptacji.

Wystarczy tylko zapisać się na sesję i wydać 300 zł na tydzień, żeby już po krótkim czasie doświadczyć prawdziwej metanoi. Spodziewany efekt jest oczywisty: samoakceptacja, samorealizacja i poprawienie samooceny.

Uczciwie i profesjonalnie prowadzony proces terapeutyczny nie obiecuje gruszek na wierzbie. Terapia to nie lifehack, dzięki któremu jednym i prostym sposobem ułatwimy sobie życie. Wszyscy wykwalifikowani i rzetelni terapeuci podkreślają, że terapia to dla każdego, kto jej rzeczywiście potrzebuje, trudny, długotrwały, wymagający wysiłku i odwagi proces. Jego efekty są dużo skromniejsze niż te, które obiecuje nam studentka drugiego roku psychologii, prowadząca popularne konto na Instagramie.

Wspólnym mianownikiem internetowej poppsychologii i poradnictwa są indywidualizm i niechęć do tradycyjnych struktur społecznych. Tendencje te również opisuje Jacyno. Twierdzi, że „charakterystyczny dla literatury poradnikowej obraz rodziny to rodzina, która stanowi przeszkodę w byciu sobą. […] Dyskurs psychoanalityczny konstruuje obraz rodziny jako «wyniszczającej się wspólnoty». Bliscy to «ukochani sabotażyści» i «ukochani szantażyści»”.

Szczególnie dla osób, które dopiero wchodzą w dorosłość, tego typu poglądy mogą być wyjątkowo destrukcyjne. Dostarczają argumentów dla mentalnego trwania w okresie adolescencji, w którym bunt wobec rodziny rozwojowo rzeczywiście jest czymś naturalnym.

Najgorsze, co można zrobić, to utwierdzać 30-latka w przekonaniu, że wszystkie jego problemy są prostą konsekwencją błędów wychowawczych jego rodziców, a jedyną drogą do uporania się z tymi naleciałościami jest kilka sesji internetowych u jakiegoś szamana lub w najlepszym wypadku wybór najtańszej opcji średnio wykwalifikowanego terapeuty w aplikacji typu znanylekarz czy homedoctor.

IV mit: trzeba żyć w zgodzie z samym sobą

„Życie ludzkie jest samotne, biedne, bez słońca, zwierzęce i krótkie” – stwierdził Tomasz Hobbes w słynnym fragmencie Lewiatana. Współczesność, szczególnie ta widziana na ekranie smartfona, mami nas przeciwną wizją. Nasza egzystencja, niczym w Barbielandzie, ocieka blichtrem, mamy doświadczać wyłącznie ludzkiej życzliwości i oklasków, opalać nasze ciała w promieniach niezachodzącego nigdy słońca i, co najważniejsze, trwać w niezmąconym spokoju i komforcie przez całą wieczność.

Trudno bronić ponurych wizji Hobbesa, ale jeszcze trudniej nie atakować współczesnego Barbielandu. Oczywiście każdy myślący człowiek potrafi zauważyć to wielkie kłamstwo różowego turbokapitalizmu, jednak wizja człowieka, na której mit ten został zbudowany, nadal wydaje się wszechobecna.

To wizja człowieka „bezkantowego”, nieposiadającego wewnętrznych dylematów i sprzeczności, takiego, który nie zadaje sobie trudnych pytań, bo nie ma żadnych fundamentalnych wątpliwości. Mamy przecież powszechnie dążyć do tego, aby żyć w zgodzie z samym sobą.

Tego rodzaju poglądy krytykuje Tomasz Stawiszyński w książce Reguły na czas chaosu. Przywołuje w tym kontekście esej twórcy psychologii analitycznej, Carla Gustawa Junga, pt. Walka z cieniem.

„Naturalnym stanem dla jednostki ludzkiej jest stan wewnętrznego konfliktu. Dlatego też głównym celem […] każdej sensownej pracy na sobą przebiegającej w duchu znanej starogreckiej maksymy «poznaj samego siebie» – powinno być doprowadzenie człowieka do doświadczenia własnej ambiwalencji.

Prawdziwe bowiem samopoznanie – jak wyjaśnił Jung – wcale nie wiedzie ku osiągnięciu głębokiego wewnętrznego spokoju, lecz przeciwnie: ze spokoju skutecznie wytrąca. Nie spokój zatem, a niepokój jest celem autorefleksji. Nie «zgoda ze sobą», lecz w rzeczy samej niezgoda” – podkreśla Stawiszyński.

Człowiek, którego wychowuje mit życia w zgodzie z samym sobą, wchodzi w dorosłość z przekonaniem, że zło, które go spotyka, jest prostą konsekwencją niesprawiedliwie urządzonego świata. Kulturowy indywidualizm podpowiada nam, że nie ponosimy żadnej odpowiedzialności za krzywdę, jakiej doświadczamy. Zło nigdy nie jest rezultatem naszych działań, bo nie może pochodzić z naszego dobrego wnętrza.

Jeśli turbokapitalizm obiecuje nam blichtr, wieczne słońce i szczęście („mamo, mamo, chcę być YouTuberem!”), ale zamiast tego otrzymujemy rzeczywistość po grzechu pierworodnym, gdzie wszystko rodzi się w bólach, to czujemy się oszukani. Gdy w końcu to do nas dotrze, nie pozostaje nic innego, jak ogłosić światu, że jest się dobrą i nieskalaną ofiarą systemu.

V mit: tradycyjny wzorzec męskości jest opresyjny

Nie ma chyba silniej zakorzenionego mitu wśród młodych dorosłych od tego, że tradycyjnie pojęta męskość koniecznie wiążę się z przemocą i opresją. Nie zamierzam podważać wielowiekowej historii faktycznej dominacji mężczyzn nad kobietami. Nie bronię tezy, że takie stosunki między płciami były sprawiedliwe. Nie chcę wyjeżdżać z kolejną konserwatywną jeremiadą na temat neomarksizmu, feminizmu trzeciej fali czy postmoderny.

Chcę tylko pokazać, że oczekiwanie od mężczyzn, że nie będą podążać za tradycyjnym wzorcem, jest marzeniem ściętej głowy, którego nikt tak naprawdę nie chce, a pielęgnowanie w sobie nadziei, że już za jakiś czas pojawi się inny kulturowy model męskości, jest jak czekanie na Godota. Nigdy się nie pojawi.

Współcześnie przywykliśmy definiować męskość przez pryzmat inwektyw. Męskość jest przemocowa, zagarniająca, nieczuła, władcza, nastawiona na efektywność, samotna i rywalizująca, dlatego, jak postulują krytycy tradycyjnej męskości, należy ją odrzucić.

Ta sama kulturowa treść odczytana bez ideologicznych okularów każe widzieć w męskości nie źródło przemocy, lecz odwagi i umiejętności stawiania czoła przeciwnościom losu; nie chorej rywalizacji o zasoby, lecz zaradności i troski o rodzinę; nie wilczej samotności i ukrywania emocji, ale opiekuńczości i troski o najbliższych; nie władzy i sławy, lecz pokornej służby żonie i źródło niezbędnego autorytetu dla dzieci.

Obie strony męskiego archetypu są reprezentowane w dziejach kultury i historii społeczeństw. Na każdego Achillesa znajdzie się Hektor, na każdego Boromira Aragorn, a na każdego Kmicica Wołodyjowski.

Widzimy, z czym wiąże się dla współczesnych chłopców, nastolatków i młodych dorosłych brak sprawiedliwego ojca, wychowawcy i autorytetu. „Dzieci wychowywane bez ojców mają czterokrotnie wyższe szanse skończyć w ubóstwie. Co znaczy, że również matki częściej żyją w biedzie. Oprócz tego dzieci dorastające bez ojców znacznie częściej wpadają w problemy z alkoholem i narkotykami.

Dzieci wychowywane przez swoich biologicznych rodziców będących ze sobą w związku małżeńskim są mniej zestresowane, rzadziej miewają depresję oraz rzadziej popadają w konflikt z prawem niż dzieci żyjące z jednym lub dwoma niebiologicznymi rodzicami. Prawdopodobieństwo popełnienia samobójstwa jest w przypadku dzieci wychowywanych w niepełnych rodzinach dwukrotnie wyższe” – wylicza Jordan Peterson w 12 zasadach.

Nie we wszystkim zgadzam się z Petersonem. Nagminne używanie wątpliwej naukowo psychologii ewolucyjnej jest irytujące. Zbyt daleko posunięta wiara w sprawstwo jednostki również, niemniej próba obrony tradycyjnych struktur społecznych warta jest uwagi. Nie jest prawdą, że tradycyjny model męskości musi być przemocowy. Tego wzorca, a nie maczystowskiej i redpillowej karykatury, potrzebują jak tlenu dziś młodzi ludzie.

VI mit: istnieją więcej niż 2 płcie

Pisząc o męskości, nie sposób nie wspomnieć o kolejnym wielkim micie, który cieszy się szczególną popularnością wśród pokolenia Z. Powiedzenie publicznie, że istnieją tylko 2 płcie, urasta dziś do rangi aktu cywilnej odwagi.

Właśnie dlatego z taką ulgą przyjąłem książkę Łukasza Lamży pt. Trudno powiedzieć. Co nauka mówi o rasie, chorobie, inteligencji i płci. Wbrew tytułowi autor stawia wiele jednoznacznych tez, a jednocześnie bardzo stara się nie popadać w ideologizację. Korzysta z wiedzy z zakresu biologii, krytycznie czyta badania, w przystępny sposób wskazuje na naukowy postęp w najbardziej polaryzujących dziś tematach.

Jak czytamy, „[…] mniej więcej dwie osoby na pięć tysięcy należą pod względem czysto biologicznym do jednej z grup «medycznie interpłciowych». Warto podkreślić, że żadna z tych osób nie zalicza się do «trzeciej płci» w sensie medycznym – takie pojęcie w ogóle nie istnieje, bo nie sposób go zdefiniować. Resztę populacji, czyli 99,96 procent osób, można jednoznacznie przypisać na poziomach chromosomalnym, gonadalnym i genitalnym do jednej z dwóch kategorii: «kobieta» lub «mężczyzna»”.

Cała dzisiejsza debata na ten temat dotyczy jednak radykalnej mniejszości osób, które nie odczuwają zgodności między płcią metrykalną (tą, która została nadana przy urodzeniu) a własnym poczuciem płci, czyli tzw. płcią psychologiczną. Jeszcze niedawno mówiono w tym kontekście o zaburzeniu identyfikacji płciowej, dziś zjawisko to określa się mianem dysforii płciowej.

Łukasz Lamża zwraca uwagę na nietrwałość dysforii. Według niektórych szacunków brak zgodności między płcią metrykalną a psychologiczną utrzymuje się między dzieciństwem a dorosłością tylko u 1 osoby na 5.

Ci ludzie jednak istnieją, a ich przypadłość nie jest wymysłem. Lamża zdroworozsądkowo zauważa, że bardzo trudno oszacować odsetek populacji, który można zaliczyć do tej grupy. Z jednej strony na pewno część z tych osób nie jest diagnozowana, z drugiej strony nie warto ufać statystykom podawanym przez aktywistów ani ankietom, które wypełniają nastolatki, w środowisku których zauważalna i opisywana w badaniach jest „moda na transgender”. Ostatecznie autor podaje, że zjawisko to szacunkowo może dotyczyć 3 lub 4 osób na tysiąc.

Biorąc pod uwagę rzadkość występowania trwałej dysforii, trzeba podkreślić, że duża część osób cierpi na inne zaburzenia tożsamości osobowej, a także to, że sam zdrowy rozsądek każe wątpić w zdolność dzieci i osób w okresie adolescencji do odpowiedzialnego samostanowienia o osobie. Naturalny wydaje się sceptycyzm wobec tego typu zjawisk, co nie oznacza pozwolenia na ignorowanie tej przypadłości, która najczęściej wiąże się z odczuwaniem autentycznego cierpienia.

To oczywiste, że te osoby trzeba wspierać i zapewniać im pomoc terapeutyczną. Po krótkiej diagnozie opartej na ankiecie badającej subiektywne odczucia zupełnym szaleństwem wydaje się jednak proponowanie kuracji hormonalnej i zachęcanie do chirurgicznej korekty płci.

VII mit: nie mam prawa mówić ludziom, co mają czuć i myśleć

Według badań komentowanych przez Jean Twenge, autorkę najbardziej kompleksowej diagnozy socjologicznej pokolenia Z, młodzi dorośli reprezentują ultralibertariański światopogląd. Typową opinią cytowaną przez badaczkę jest zdanie 18-letniego Bena z Illinois, który krytykuje osoby przedstawiające niepochlebną opinię na temat transgenderyzmu. Brzmi ono następująco „Nie mogą mówić innym ludziom, co mają robić, a czego nie, bo to nie ich sprawa”.

Tak wygląda każda odpowiedź na jakąkolwiek kwestię polityczną. Nikt, a już szczególnie państwo, nie może mówić człowiekowi, co jest dobre, a co złe. Twenge podkreśla, że „spośród sześciu zagadnień politycznych – legalizacji marihuany, aborcji, kary śmierci, kontroli dostępu do broni, państwowego systemu opieki zdrowotnej i rządowych przepisów ochrony środowiska – iGen w odniesieniu do trzech pierwszych częściej zajmuje stanowisko liberalne, a w odniesieniu do trzech ostatnich – konserwatywne”. Jaki jest wspólny mianownik tych opinii? Kulturowy indywidualizm.

Takie nastawienie wpływa też na stosunek do wolności słowa. Nie można prezentować wielu opinii, bo można usłyszeć zarzut, że słowa ranią i stanowią akt mikroagresji. Twenge podaje, że taką mikroagresją są dla „zetek” sformułowania typu „wierzę, że najlepiej wykwalifikowana osoba powinna dostać tę pracę” lub „w tym społeczeństwie każdy może odnieść sukces, ale pod warunkiem, że wystarczająco ciężko pracuje”.

Bardzo popularne staje się Porozumienia bez Przemocy (ang. Nonviolent Communication), w którym zwraca się uwagę na emocje rozmówcy, jego potrzeby, a już mniej na to, co jest rzeczywistą treścią poglądu, który chce się wygłosić.

Ten rodzaj komunikacji stosowany z pewną dozą podręcznikowej przesady jest rodzajem autocenzury, który uniemożliwia jakąkolwiek uczciwą wymianę opinii. Celem komunikatu przestaje być przekazanie treści i sformułowanie argumentu. Zaczyna nim być opakowanie swojej wypowiedzi w taki sposób, żeby, nie daj, Boże, kogoś nie urazić.

Takie tendencje wywierają wpływ na współczesne nurty pedagogiczne i mogą hamować rozwój młodych. Wychowawca to nie tylko ktoś, kto wsłuchuje się w potrzeby dziecka, pozwala mu wyrażać swoje zdanie, a nawet twórczo błądzić.

To również ktoś, kto mówi, co jest dobre, a co złe, kto realizuje jakąś formę dobrego życia, i to nie tylko w domowych zaciszu, lecz również w sferze publicznej. Dzieciokracja przejawiająca się w lęku przed wyrażeniem jednoznacznej krytyki na temat zachowania dzieci i osób dorastających jest antyrozwojowa, tworzy iluzję dziecięcej dojrzałości, finalnie unieszczęśliwia i utrudnia wejście w dorosłość.

***

Nie definiuję całego pokolenia przez pryzmat wiary w 7 opisanych wyżej mitów. Co więcej, kulturowy indywidualizm, brak wiary we wspólną wizję dobrego życia i degeneracja struktur liberalnej demokracji to rzeczywistość, jaką „zetki” zastały, a nie którą stworzyły. W pewnym sensie młodzi dorośli przypominają romantycznych Werterów, którzy nie zgadzają się na dystopijną rzeczywistość stworzoną przez oświeconych architektów XXI w.

Jesteśmy pokoleniem, które jako pierwsze odczuwa skutki kolejnej rewolucji naukowo-technicznej, a co za tym idzie, kolejnego wcielenia kapitalizmu. Jeśli nie chcemy być „straconym pokoleniem”, jak często możemy o sobie przeczytać, nie możemy absolutyzować bezpieczeństwa i emocji, pokładać nadziei w ideale samorealizacji i trwać w lęku przed jakimkolwiek ideałem wspólnego życia. Kultura, i owszem, jest źródłem cierpienia, ale również sensu, zakorzenienia oraz wartości niezbędnych do życia.

Za: https://klubjagiellonski.pl/2023/12/29/7-wielkich-nieprawd-ktore-sprawiaja-ze-jestesmy-nieszczesliwi/