Nie mogę powiedzieć, żebym kiedykolwiek był skupionym człowiekiem modlitwy. Do tego trzeba koncentracji, duchowej głębi, a mnie tego brak. Moje myśli zawsze odlatują.
Co jednak gdybyśmy stanęli wobec alternatywy: skoro modlitwa ma być bezmyślna, to w ogóle nie trzeba się modlić? Czy tak jest lepiej? Mądrzej? Prawdziwiej? Tak? Nie – powiadam. Przynajmniej w moim pokoleniu nie było i nie ma już alternatywy, czy się dobrze modlić, czy się źle modlić, tylko dużo prostsza: modlić się albo się nie modlić.
Nawet rozproszony, znużony, monotonny, bezmyślny Różaniec zajmuje przynajmniej jakąś przestrzeń, czyli coś, co mamy najcenniejszego i najbardziej niepowtarzalnego, zabiera jakaś materię, z której ulepione jest nasze życie – a mianowicie czas! Dla Ciebie, Panie Boże! Czy Tobie to się nie podoba bardziej? Czy nie wolisz, żebyśmy choć wargom kazali Cię chwalić i do Ciebie przemawiać, skoro nasze myśli nieustannie odbiegają? Żeby choć malutkie mięśnie warg, krtani i oddech przez jakiś czas dzień w dzień do Ciebie należały?
A Różaniec – nieważne, czy odmawiamy w skupieniu, czy w rozproszeniu – jest przecież ulubioną modlitwą Twojej Matki, o czym mówiła wszędzie, gdziekolwiek i kiedykolwiek się ukazywała. My przecież niczego od Ciebie nie chcemy dostać za pomocą tych wielu słów, które zresztą i tak już znasz. One nie są w końcu od nas. Są od Ciebie. My je tylko Tobie zwracamy. Czy z tego powodu nie zechcesz nam pozwolić także dziś na pobożne paplanie? Na to, żeby modlitwa zajęła nam i skonfiskowała przynajmniej czas i przestrzeń naszego życia? Czas utkany z naszych rozmaitych pomruków i myśli. Spokój z tym naszym nieustannym mówieniem i rozmyślaniem. Nawet Różaniec odmawiany bez skupienia odbiera przestrzeń bezsensowi i oddaje ją sensowi, wykrada bezsensowi czas. Dla Ciebie, Panie Boże!
Ta modlitwa nie do końca robi wrażenie wspaniałej przemowy, przy której Bóg Ojciec nastawia uszu na nasze śmiałe pomysły, a Matka Boska wybiega z kuchni zachwycona naszymi odważnymi sformułowaniami. Przy takiej modlitwie Bóg nie blednie od mocy naszych słów, tylko tak po prostu cieszy się z tego, że pokornie zwracamy się do Niego, do kochanego Pana Boga przez ten krótki czas, kiedy odwracamy się od siebie samych. Bo Jego onieśmielać my naprawdę nie potrzebujemy.
Czas Różańca jest wszędzie i zawsze. Zwłaszcza w okresach wielkiej biedy. W Różańcu patrzy na nas cztery razy po pięć ikon historii zbawienia. 20 różnych tajemnic można sobie więc przedstawić jako dziurki od klucza do podglądania przestrzeni Ewangelii, przez które ogarniamy coraz więcej z rzeczywistości Bożego objawienia w Jezusie. I to „oczami Jego Matki” – jak powiedział Karol Wojtyła.
W Różańcu „jak przez szyby patrzymy poprzez słowa na życie Chrystusa – napisał Joseph Ratzinger – i nie tylko zaglądamy, ale wkraczamy w jego czas. On staje się naszym współczesnym, chodzimy z Nim, On chodzi z nami”. Z takiego punktu widzenia Różaniec jest czystą teologią, w każdym razie teologią dla wszystkich, a nie tylko dla studentów teologii. I jest teologią ujętą w ramy modlitwy, a nie przemowy. Jest widzeniem, które nie rozdziela, tylko składa w jedno. Tym widzeniem nie mogą zawładnąć żadna ideologia ani żaden duch epoki. Nie wyłącza ono rozumu, tylko go wyzwala.
Dlatego takie ważne są palce. Oraz sznurek z 59 paciorkami i krzyżykiem – dla opuszków naszych palców. To jest rodzaj pisma dla niewidomych, aby nie angażować oczu ani rozumu w liczenie. To można pozostawić całkowicie palcom. Dlatego na różańcu można modlić się wszędzie – idąc i stojąc, w autobusie i w pociągu – wciąż z nowym spojrzeniem na dzieciństwo Jezusa, na trzy ostatnie lata Jego życia, na Jego mękę, na Jego zmartwychwstanie. Każdy Różaniec przybliża chrześcijańską egzystencję do Ziemi Świętej. Każda koronka Różańca jest małą pielgrzymką. Modlitwa na różańcu oznacza pielgrzymkę na palcach rąk. Dlatego pielgrzymujący pieszo tak chętnie go odmawiają. Ponadto jest też najprostszą i najmilszą ze wszystkich modlitw. Jest z nim tak jak z mąką, którą się żuje w ustach. Im dłużej się żuje, tym bardziej skrobia zamienia się w cukier. Dlatego Różaniec w pełni rozkwita dopiero wtedy, kiedy się go powtarza często, mimowolnie, najlepiej codziennie. I tutaj podobny jest do oddechu pielgrzymów. Nikt nie wyrusza do Santiago, żeby nazajutrz zrobić sobie dziesięciodniową albo trzytygodniową przerwę. Kto chce dotrzeć do celu, codziennie wędruje dalej. Ta stałość właściwa jest też Różańcowi. Za jej sprawą przekształca on całe życie. Tak, regularne odmawianie Różańca zmienia życie.
Dlatego można go odmawiać powoli albo prędko. Wszystko jedno. 20 minut – to dobry czas. Może trwać dłużej, może i krócej. Ojcu Pio paciorki przelatywały przez palce jak karasie w stawie. Można też odmawiać Różaniec nieuważnie. Można połowicznie albo porządnie. Różaniec nie jest przepisem i nie jest seminarium naukowym. Jest raczej ogrodem, w którym się zatrzymujemy. I kiedy zasypiamy nad Różańcem, dalej – jak dawniej powiadano – odmawiają go za nas aniołowie. Dlaczego dzisiaj miałoby więc być inaczej? Wydaje się, że jedno jest najważniejsze: nie odpuszczać! Trzymać się mocno wianuszka z paciorkami, jak bokser trzyma się liny. Nie puszczać go, jak Tezeusz nie puszczał nici Ariadny. Dzięki temu przeprowadzi nas on przez każdy labirynt i wyprowadzi z każdego zamętu. Okaże się Bożą nicią Ariadny, czerwoną nitką, przewodnim motywem naszej egzystencji.
Różaniec nie jest zatem modlitwą, która osiąga cel dzięki naszemu specjalnemu i wytężonemu skupieniu. Wręcz przeciwnie. To on wywołuje koncentrację. To on nas uczy, jak nie gubić nici. Nie zabiera czasu. Obdarza czasem. I spokojem. I pokojem. I odwagą. I zawierzeniem.
To nie my mamy tę modlitwę kształtować. To ona nas zmienia. To nie jest modlitwa, która by się dała „zrozumieć”, a w każdym razie nie tylko szarymi komórkami. Daje się zrozumieć także czubkami palców, płucami, mięśniem sercowym. Koronka jest szczęściem. Naprawia tego, kto się na niej modli. Łączy tych, którzy się na niej wspólnie modlą. Z Różańcem nie uda się małżeństwu żyć całymi dniami w niezgodzie.
Różańcem możemy się modlić wszędzie – samotnie albo – tak jest najpiękniej – we wspólnocie. Na zmianę, czyli na chóry, z żoną lub mężem, z koleżanką, z kolegą, z towarzyszem podróży, w samochodzie, w taksówce, w pociągu.
Kiedy odmawiamy Różaniec, nie denerwuje nas korek uliczny ani czekanie w lotniskowej poczekalni. Są to tylko okazje do ukojenia i pokoju. Różaniec da się oczywiście odmawiać w skupieniu i koncentracji, ale też w senności, zmęczeniu, rozprężeniu. On wypełnia pustkę, tak jak deszcz nasącza zeschłą ziemię. Nawadnia glebę egzystencji. Przynosi ulgę. I jest taki łatwy. W hałasie i w ciszy, w radości i kłopotach. To modlitwa, która – regularnie odmawiana – wplata się w nasze życie i jest niczym coraz solidniejszy dywan pod naszymi stopami. „Niczym miłość – podkreślał Henri-Dominique Lacordaire w XIX wieku – Różaniec mówi zawsze to samo, a jednak nigdy się nie powtarza”. Różaniec przemienia nasze życie i naszą śmierć.