O cudach modlitwy różańcowej – zapraszam do współpracy!!!

Cud austriacki

Gdy zły duch zaczyna ogarniać świat, gdy nawet modlitwa zdaje się już nieskuteczna, trzeba nam przypomnieć sobie słowa Jezusa: „Ten rodzaj duchów wypędza się tylko modlitwą i postem” (Mt 17,21). W takich chwilach nasze modły zanoszone do Boga muszą zostać oczyszczone przez wielką pokutę. A wówczas to, co niemożliwe u ludzi, okazuje się rzeczą łatwą u Boga.

Pokutna modlitwa sprawia cud. Jeśli modlą się i pokutują poszczególni ludzie, cuda wkraczają w ich osobiste życie. Gdy modli się i pokutuje cały naród, cuda zaczynają się dziać w wymiarze społecznym, gospodarczym, a nawet politycznym! Wielka modlitwa połączona z wielką pokutą rodzi wielkie cuda. Dowodów na tę biblijną prawdę nie musimy szukać daleko. Wystarczy spojrzeć w stronę Austrii, gdzie w 1955 r. historia odnotowała wielki cud różańcowy.

Mamy rok 1945. W obozie wojennym w Cherbourg czeka na zwolnienie 19 tys. jeńców niemieckich. Wśród nich znajduje się austriacki sanitariusz Petrus Palvlicek. Nigdy nie nosił on broni. Pomagał rannym. Był katolickim kapłanem i zakonnikiem, franciszkaninem – jak jego współbrat, ojciec Maksymilian Kolbe.

Pierwsze spotkanie z Fatimą

Więźniowie czekają na rozwiązanie obozu, a Pavlicek ostatnie dni spędza na lekturze niewielkiej książeczki poświęconej objawieniom w Fatimie. Jak grom z jasnego nieba uderza go myśl: całe nieszczęście, którego był świadkiem, zostało zapowiedziane przez Matkę Najświętszą! Więcej, można było go uniknąć, jeśli ludzie posłuchaliby Maryjnych próśb! I jeszcze: fatimskie zapowiedzi nie dotyczą tylko tego, co się stało na oczach jego pokolenia. Nadchodzące lata powojenne będą nieuchronnie związane z orędziem fatimskim. Albo będziemy żyć w świetle Fatimy, albo w jej mrocznym cieniu. Albo spełnią się jej wielkie obietnice, takie jak nawrócenie Rosji i czas pokoju, albo ziszczą się jej złowróżbne zapowiedzi: głód, wojny, prześladowania, cierpienia dobrych ludzi.

Ostatnie zdania broszurki o Fatimie stają dla o. Pavlicka życiowym drogowskazem. Czyta on, że Maryja kończąc objawienie 13 października 1917 r., prosiła: „Niech ludzie już więcej nie obrażają Boga, który i tak jest już bardzo obrażony”. Czyż to nie ludzkie grzechy stały się przyczyną wszelkiego nieszczęścia, które dane było mu poznać w czasie długoletniej wojny? Czyż to nie grzech ściągnie na ludzkość kolejne tragedie?

Dziękczynienie w Mariazell

Ojciec Pavlicek wie do kogo ma skierować swe kroki z dziękczynną pielgrzymką za ocalenie podczas działań wojennych. Jeszcze w obozie jenieckim omal nie został zastrzelony! Udaje się do Matki Bożej. Staje przed Jej tronem w Mariazell – wielkim austriackim sanktuarium maryjnym. Dziękuje za darowane mu życie i zastanawia się, dlaczego przeżył wojnę.

To pytanie stawiało w tamtym czasie wielu ludzi. Jednak mało kto znalazł na nie odpowiedź. Petrus Pavlicek poznał ją właśnie w Mariazell. Przed cudownym obrazem „Wielkiej Patronki Austrii” usłyszał słowa: „Czyńcie, co wam mówię, a będzie wam dany pokój”.

Maryja wskazała mu na swe żądania wypowiedziane w Fatimie, gdzie powiedziała podobne słowa: „Gdy uczyni się to, co wam powiem, wiele dusz zostanie uratowanych i nastanie pokój na świecie”.

Ojciec Pavlicek wstał z klęczek i zaczął działać. Postanowił wybłagać dla swej ojczyzny cud wolności i pokoju. Przyszłość jego ojczyzny malowała się w ciemnych barwach. Nikomu nie trzeba tłumaczyć, dlaczego. Po wojnie Austria znalazła się w strefie wpływów radzieckich.

Powstaje krucjata

„Czyńcie, co wam mówię, a będzie wam dany pokój” – ojciec Petrus powtarza słowa Matki Bożej. To zdanie stanowi jego maryjny oddech, ożywiający go w dzień i w nocy. Franciszkanin nie przestaje modlić się i rozmyślać, w jaki sposób wypełnić prośby Pani Fatimskiej. Przecież nie chodzi tu tylko o niego. Patronka Austrii mówi: „Czyńcie”, a więc kieruje swe wezwanie do całego austriackiego narodu. On, nic nie znaczący zakonnik, ma porwać ludzkie rzesze? W jaki sposób?

Myśl ta nie daje mu spokoju. Aż wreszcie wszystko staje się dla niego jasne. Ma pomóc Matce Najświętszej w zorganizowaniu pokutnej wspólnoty różańcowej. Jego rola jest drugorzędna, bo sama Maryja obejmie kierownictwo nad nowym ruchem różańcowym. Nazwa jest już ustalona: „Pokutna krucjata różańcowa o pokój dla świata”. Nie tylko różaniec, ale i pokuta, o którą Maryja prosiła w Fatimie.

Krucjata zaczyna swą działalność we Wiedniu w 1947 r., zaś w dwa lata później zostaje oficjalnie zatwierdzona przez Austriacką Konferencję Biskupów. Wspólnota stawia sobie trzy cele:

* będzie się modlić i pokutować w imieniu tych wszystkich, którzy zapomnieli o Bogu,

* będzie błagać niebo o pokój na świecie,

* będzie prosić o wolność dla Austrii.

Różaniec pokutny… Za kilka lat miało się okazać, iż nawet „ten rodzaj duchów, jaki związał się z „błędami Rosji” jest wobec takiej modlitwy bezradny.

Obecność łaski

Ojciec Pavlicek zaczyna pozyskiwać pierwszych członków krucjaty. Czyni to przez głoszone rekolekcje i kazania, przede wszystkim jednak dzięki swemu pielgrzymowaniu od miasta do miasta i powtarzaniu usłyszanego w sercu przesłania. Zawsze towarzyszy mu jego „Szefowa” – Matka Boża w znaku figury fatimskiej. Kto wie, czuje działanie było bardziej skuteczne: żarliwość o. Pavlicka, czy łaskawość Matki Bożej promieniującej dobrocią z niesionej przez franciszkanina figury. Pytanie jest chyba źle postawione, bo przecież chrześcijaństwo to „religia współdziałania” – w skutecznym apostolstwie i w wypraszaniu cudów Bóg potrzebuje gorliwości człowieka. Przez niego Pan wylewa na świat łaskę. Wszędzie, gdzie znalazł się Petrus Pavlicek, z nieba wylewała się obficie łaska. Jakim cudem? Wystarczy z jednej strony podłączyć się do nieba, a z drugiej zjednoczyć się z ludźmi, by ci ostatni mogli pić z Bożego źródła…

Widać, że Bóg jest obecny w dziele ogłaszanym przez o. Petrusa. Tam, gdzie pojawia się on i jego Matka Boska, tam jednają się skłócone rodziny, tam ludzie powracają na dobre drogi, tam pojawiają się powołania zakonne i kapłańskie. Słowa Pavlicka zaczynają być potwierdzane przez coraz liczniejsze świadectwa. Pewien student mówił: „Codzienne odmawianie różańca uspokaja mnie i darzy pokojem ducha. Znamienne, jak mało ważne stają się wówczas moje osobiste problemy.”

Wśród członków krucjaty są nawet najwybitniejsi politycy, jak minister Figl i kanclerz Raab. Również oni wierzą w potęgę różańcowej modlitwy. Modlą się na różańcu, uczestniczą w organizowanych procesjach krucjaty.

I zdarzył się cud…

Ojciec Pavlicek wyjaśniał członkom austriackiej krucjaty różańcowej: „Każdy z was powinien wiedzieć, że nasze, dziś składane skrycie ofiary i modlitwy nie pójdą na marne. Kiedyś okaże się, jak bardzo były bliskie Bogu i Maryi wasze ofiary i modlitwy, i jak prawdziwe strumienie łask i błogosławieństw zostały dane naszej ojczyźnie, światu, każdemu z was.”

Jeszcze w dniu Bożego Narodzenia 1954 r. ziszczenie się tych słów wydawało się bardzo odległe. A na cud czekało ponad pół miliona członków Pokutnej Krucjaty Różańcowej. Kilka dni wcześniej Mołotow, radziecki minister spraw zagranicznych, w rozmowie z ministrem Figlem stwierdził kategorycznie, że nie ma nadziei na zawarcie jakiejkolwiek umowy państwowej między Krajem Rad a Austrią.

Rząd katolickiej Austrii zrozumiał, że możliwości dyplomatyczne wyczerpały się już ostatecznie. Ponad trzysta prób doprowadzenia do porozumienia zakończyło się fiaskiem. Wtedy Figl zwrócił się do o. Pavlicka: „Pozostała już tylko modlitwa”. I Krucjata zrywa się do szaleńczego ataku.

I wówczas zdarzył się cud. Austriacka delegacja, która w kwietniu 1955 r. wyjechała do Moskwy, nieoczekiwanie wraca z dokumentem gwarantującym Austrii wolność!

Wzruszony kanclerz federalny Raab ogłasza narodowi: „Chcę podziękować przede wszystkim Bogu”. Nawet najwyżsi dostojnicy państwowi przypisują zmianę w polityce Rosji nie swoim zasługom, lecz Bogu i Jego Matce. To piękne, pouczające świadectwo, lekcja, którą powinni usłyszeć także ci, którzy sprawują władzę w naszym kraju. Oby kiedyś pojawił się rząd, który będzie świadom tego, że nad Wisłą rządzą nie oni, lecz Królowa Polski, a ich rola polega na przekazywaniu ludziom Jej poleceń…

Przez chwilę jest tak w Austrii. W czasach Pokutnej Krucjaty Różańcowej kraj wzięła we władanie „Wielka Patronka Austrii”.

Spójrzmy, jak osobisty sekretarz kanclerza wspomina tamte chwile: „Raab wyjął oprawiony w skórę kalendarz z 1955 r. i otworzył go na dniach, w których austriacka delegacja przebywała w Moskwie. Tam widniała notatka: «Dziś jest dzień fatimski (13 kwietnia). Rosjanie stwardnieli, są stanowczy, nie zmieniają zdania. I akt strzelisty do Matki Bożej, by upraszała łaski dla narodu austriackiego».

Raab zauważył: «Widzisz, Prantner, to Matka Boża pomogła nam uzyskać umowę państwową.»”

Zdumiewające, ale Rosja nie wycofała się ze złożonych w kwietniu obietnic. W środku maryjnego miesiąca maja zostaje podpisany układ państwowy. Minister Figl przemawia: „Dziękując Bogu Wszechmogącemu, podpisujemy umowę i z radością wołamy: Austria jest wolna!”

W maryjny październiku opuszcza Austrię ostatni żołnierz radziecki.

Kwestionowana prawda

Jak się można było spodziewać, szybko pojawiły się głosy próbujące podważyć rolę Matki Najświętszej w nieoczekiwanych przemianach dokonanych na ziemiach austriackich. Twierdzono, że Rosjanie musieli opuścić okupowany kraj „z oczywistych powodów politycznych”. Dlaczego więc rosyjscy historycy nie umieją wytłumaczyć tej decyzji?

Pozostawmy niepotrzebne spory i zamknijmy je wypowiedzią kanclerza Raaba. „Już widzę tzw. światłych, którzy po swojemu wyjaśniają ten fenomen. Ale jednego faktu nie mogą nie zauważyć. Siła wiary dała ludowi austriackiemu moc moralną do przetrwania w trudnych czasach i nie pozwoliła mu zejść, nawet na krok, z wyznaczonej przez Boga drogi. Siła wiary trzymała nas przy życiu. Modlitwa była naszą bronią i mocą.”

Z pewnością te słowa możemy odnieść również do samego przywódcy Austrii, Raaba. Gdyby nie austriacka krucjata, nie byłoby w kalendarzu kanclerza wzmianki o wzywaniu pomocy Matki Najświętszej. Zresztą wołała do Niej nie tylko delegacja przebywająca w Moskwie. Panią nieba i ziemi błagały różańcową modlitwą setki tysięcy mieszkańców okupowanej Austrii. Gdyby o pokój i wolność zabiegali tylko ułomni ludzie, a ich wysiłki okazałyby się bezowocne.

„Dla całego świata”

Z końcem roku 1955 o. Petrus Pavlicek uznał swą misję za zakończoną: Maryja odmieniła oblicze Austrii. Z jakim zdumieniem musiał więc słuchać biskupa Fatimy: „Co uczynił ojciec dla Austrii, niech teraz czyni ojciec dla całego świata”.

Było to wielkie wyzwanie. Austriacka krucjata miała ogarnąć świat. Decydującym krokiem stało się kazanie bpa Rudolfa Grabera, ówczesnego profesora akademickiego w Eichstätt, wygłoszone w dniu 1 października 1961 r. w kościele Weingarten w Württembergii. Kaznodzieja wołał do osiemdziesięciu tysięcy ludzi: „Nasze czasy domagają się całkowitego oddania się Bogu. Jeśli Pan uznał modlitwy 500 tys. wiernych, to jest jednej dziesiątej ludności katolickiej Austrii za wystarczające, by dać temu krajowi wolność, to niewątpliwie obdarzy nas [Niemców] swoimi łaskami, gdy przynajmniej jedna dziesiąta katolików naszego kraju włączy się z pełnym oddaniem w krucjatę modlitwy i pokuty”.

Słowa Grabera przemówiły do serc maryjnych czcicieli. Zgłoszenia do krucjaty różańcowej zaczęły napływać z Niemiec, Szwajcarii, także Polski (119 tys. zgłoszeń). Duże zainteresowanie okazały też kraje misyjne. W sumie w 142 krajach rozpoczęto modlitwy i pokuty o pokój na świecie i o nawrócenie Rosji.

Unia Maryjna?

Problemy, które musi rozwiązać współczesny świat, są z ludzkiego punktu widzenia nie do rozwiązania. Jak doprowadzić do sprawiedliwego podziału dóbr? Jak zlikwidować bezrobocie? Jak zatrzymać proces degradacji środowiska? Jak postawić tamę fali aborcji, eutanazji? Co uczynić, by ludzkość powróciła do zdrowych zasad moralnych? Nikt nie zna odpowiedzi na te pytania. Ale problemy te mogą zostać rozwiązane, gdy damy jeszcze raz szansę Maryi, której wstawiennictwo u Boga wyjednuje cuda. Czy Pokutna Krucjata Różańcowa, licząca dziś 700 tys. członków, wybłaga cud? Jej moderator duchowy, o. Benno Mikocki, pisze: „Wielkie wyzwania naszych czasów są też ogromnym apelem do wszystkich społeczności maryjnych o ścisłą współpracę. Powinna istnieć nie tylko Unia Europejska, lecz przede wszystkim UNIA MARYJNA!”

Nie ma wątpliwości. Taka Unia zapewniłaby nam „pokój i dobro”. Za taka Unią opowiedziałby się każdy czciciel Matki Bożej.

Może Królowa świata natchnie kogoś, jak o. Pavlicka, by dzięki współdziałaniu człowieka z Bogiem powstała duchowa unia maryjnych serc, która bez trudu zmieni oblicze udręczonej ziemi. Bo u Boga, do którego drzwi kołaczemy modlitwą i pokutą, nie ma nic niemożliwego.

Za: https://sekretariatfatimski.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=261:cud-austriacki&catid=10&Itemid=335

Otto Augustin Pavlicek urodził się w 1902 w Innsbrucku. Studiował we wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. W młodości utracił wiarę, lecz w 1935 przeżył swoje nawrócenie. Bawarska stygmatyczka Teresa Neumann w osobistej rozmowie powiedziała do niego: „Już najwyższy czas abyś został kapłanem”. Nowicjat rozpoczął 28 sierpnia 1937 i otrzymał imię zakonne Petrus. Śluby wieczyste złożył 29 sierpnia 1941, a święcenia kapłańskie przyjął 14 grudnia 1941.

W 1950 podjął inicjatywę zorganizowania wielkiej krucjaty różańcowej w intencji wycofania z kraju okupacyjnych wojsk sowieckich. Na jego wezwanie w nocnej procesji wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy wiedeńczyków, którzy ze świecami i różańcami w ręku przeszli od Votivkirche przy wiedeńskim Ringu do klasztoru franciszkanów na Franziskanerplatz. W procesji wzięli także udział liczni politycy. Krucjata następnie objęła całą Austrię, a nabożeństwa odprawiane przez niego gromadziły wielkie rzesze wiernych. Ze względu na bardzo liczny udział wiernych, powstał zwyczaj odmawiania różańca w wielkich halach i obiektach sportowych. O. Pavlicek był także charyzmatycznym spowiednikiem. Założona przez niego krucjata trwa do dzisiaj. Osobiście nakłonił władze austriackie do ogłoszenia kościelnej Uroczystości Niepokalanego Poczęcia NMP (8 grudnia) dniem wolnym od pracy.

Zmarł w opinii świętości 14 grudnia 1982. Proces beatyfikacyjny rozpoczął się 13 października 2000 w Wiedniu.

Za: https://pl.wikipedia.org/wiki/Petrus_Pavlicek

Cud na Filipinach

W dniach 22-25 lutego 1986 r. w stolicy Filipin, Manilii, w Alei Objawienia się Świętych, dokonała się pokojowa rewolucja. Ośmiopasmowa droga opasująca miasto stała się miejscem objawienia potęgi świętych – ludzi trzymających w rękach różańce.

W 1972 r. Filipiny stały się krajem totalitarnym. Tuż przed kolejnymi wyborami prezydenckimi głowa państwa, Ferdinand M. Marcos, rozwiązał parlament. Zgodnie z konstytucją nie mógł dalej piastować swego urzędu, kończyła się bowiem jego druga czteroletnia kadencja. Pragnienie władzy popchnęło go do zlikwidowania wolnej prasy, a niedługo potem uwięzienia wszystkich przywódców opozycji oraz siedmiu tysięcy „niepoprawnie myślących” żołnierzy i oficerów. Próbował również zaatakować Kościół, ale spotkał się z tak ostrym sprzeciwem kard. Jaime L. Sina, że uznał: „Mam dość problemów. Dlaczego miałbym jeszcze wchodzić w konflikt z Kościołem?”

Marcos bał się kardynała, a lud podziwiał swego pasterza. Kiedy Sin mówił, wszyscy go słuchali. Kiedy piętnował i oskarżał rząd, kiedy bronił tysięcy więźniów politycznych, słuchał go nawet Marcos. To dzięki kardynałowi zwolnił on kilkuset więźniów przed Bożym Narodzeniem 1974 r.

Kardynał zawsze powtarzał, że zmiany muszą się dokonać nie przy pomocy karabinów, ale na drodze rewolucji serca, rewolucji miłości.

Kamień, który upadł, by podnieść naród

Sytuacja na Filipinach stawała się z roku na rok bardziej napięta. Powodowała ją coraz bardziej widoczna korupcja rządu, stagnacja ekonomiczna, rosnąca przepaść między bogatymi i biednymi, a także coraz bardziej śmiała działalność komunistycznej partyzantki na wiejskich terenach.

Rzeka goryczy narodu przelała się w dniu, w którym ludzie prezydenta zamordowali Benigna Aquino.

Benigno Aquino wchodził w skład filipińskiego parlamentu przed jego rozwiązaniem przez Marcosa. Już przed stanem wojennym ogłoszonym 21 września 1972 r. Aquino był bezkompromisowym opozycjonistą i nie bał się mówić głośno o skandalach rządowych. Nic dziwnego, że aresztowano go jako jednego z pierwszych w dniu ogłoszenia stanu wojennego.

W więzieniu spędził siedem i pół roku, odizolowany od świata. Zapadł tam na poważną chorobę serca, która wymagała operacji. Marcos wysłał go do Stanów Zjednoczonych, do szpitala w Teksasie, by nie pozwolić mu już powrócić z wygnania.

Rodzina Aquino osiedliła się w Bostonie. Benigno poświęcił 3 lata na studia w Harvardzie, gdzie nawiązał liczne kontakty z podziemiem na Filipinach. Za wszelką cenę chciał powrócić do ojczyzny. Poleciał do Manili mimo pogróżek żony Marcosa, byłej miss piękności, którą zawsze piętnował za wykorzystywanie publicznych pieniędzy dla prywatnych celów. Został zastrzelony w sierpniu 1983 r., gdy wychodził z samolotu na lotnisku w Manili; nie zdążył nawet dotknąć stopą ziemi filipińskiej.

Jego śmierć obudziła Filipińczyków z trwającej 10 lat apatii. Była jak kamień rzucony w wodę, wzbudzający fale, które zataczają coraz szersze kręgi. Tak obudziła się cała ojczyzna Benigno Aquino. Wdowa po nim, Corazon Aquino, tłumacząca, że „zajmuje się domem, a nie polityką”, mimowolnie stanęła na czele ruchu. Do zaangażowania w politykę nakłonił panią Aquino kard. Sin. W ten sposób dał narodowi człowieka, który potrafił uświadomić rodakom, że Marcos kłamie.

„Wyjdźcie na ulice!”

Była sobota, 22 lutego 1986 r. Prezydent wydał rozkaz aresztowania ministra obrony, Juana Enrile’a i kilku innych. Enrile, gen. Fidel Ramos, zastępca dowódcy sił zbrojnych, wraz z trzystu innymi wojskowymi zamknęli się w koszarach przy autostradzie Epifanio de los Santos Avenue (w skrócie EDSA) – Alei Objawienia się Świętych. Ogłosili, że będą walczyć, aż polegną, ale nie oddadzą się żywi w ręce Marcosa.

Na biurku kardynała zadzwonił telefon. „Eminencjo –odezwał się ktoś drżącym głosem w słuchawce – musicie nam pomóc. Jeśli nie pomożecie, za parę godzin nie będzie nas wśród żywych”. Wszyscy wiedzieli, że wystarczyłoby kilka czołgów lub eskadra śmigłowców, by zlikwidować buntowników.

Na półtorej godziny kardynał zamknął się w kaplicy. Kiedy wyszedł, wiedział już, co trzeba uczynić. Przez katolickie radio „Veritas” wezwał ludzi, by bronili „naszych przyjaciół”: „Wyjdźcie na ulice, stańcie pomiędzy siłami Enrile’a i Romosa a nadjeżdżającymi czołgami!”

Ludzie usłyszeli – i odpowiedzieli.

Ze wszystkich części miasta, ze slumsów i dzielnic bogaczy popłynął tłum. W kilka godzin w Alei Objawienia się Świętych stanęły dwa miliony ludzi. Przyszli na EDSA całymi rodzinami, z małymi dziećmi. A co najważniejsze, przyszli z różańcem w ręku i modlitwą na ustach. Na ulicy trwało wielkie nabożeństwo różańcowe, śpiewano bez końca maryjne pieśni, na pospiesznie przygotowanych ołtarzach kapłani i biskupi odprawiali niezliczone Msze św. Ludzi błagali Matkę Najświętszą o pomoc. Bali się, nawet bardzo. Wiedzieli, że uzbrojona po zęby armia Marcosa może zetrzeć ich na krwawą miazgę.

Trwali na posterunku cztery dni i noce.

W tym czasie w trzech klasztorach kontemplacyjnych zakonnice nieustannie modliły się. Kardynał Sin powiedział im: „Idźcie do kaplicy i módlcie się. Módlcie się z rozłożonymi rękoma i poście dopóty, dopóki nie powiem, że możecie przestać”.

Różańce wymierzone w czołgi

To, czego się obawiano, stało się niebawem faktem. Na ulicy ukazało się pierwsze sześć czołgów. Kierujący nimi zobaczyli armię bezbronnych ludzi, zawyły motory, maszyny ruszyły na tłum.

Wszystkich czołgów było dwadzieścia pięć, żołnierzy – sześć tysięcy.

Dwa miliony ludzi, bladych i drżących ze strachu, uklękło twarzą w kierunku nadjeżdżających czołgów. W pierwszym rzędzie klęczały siostry zakonne. Podniosły w górę różańce i zaczęły się głośno modlić. Nie, ludzie nie mieli zamiaru się cofnąć. To czołgi się cofnęły. Nie padł ani jeden strzał. Armię pokonała moc modlitwy.

W stronę, która sióstr prowadziła różaniec, zbliżał się czołg z samotnym żołnierzem w wieżyczce. Czołg zatrzymał się przed klęczącym tłumem. Żołnierz patrzył długą chwilę z zachwytem, po czym powiedział: „Czy mogłaby siostra modlić się głośniej? Moi ludzie w czołgu nie słyszą.” Kiedy zakonnica skinęła głową, twarz żołnierza rozpromienił szeroki uśmiech. Po chwili załoga czołgu dołączyła się do wspólnej modlitwy.

Staruszka na wózku inwalidzkim wysunęła się do przodu. Trzymając w rękach różaniec, zawołała do dowodzącego innym czołgiem: „Możesz mnie zabić, bo i tak jestem już stara! Ale nie rób krzywdy tamtym ludziom.” Czołg zatrzymał się kilka metrów przed starą filipińską kobietą.

Trzynastoletnia Risa z zerwanymi w ogródku stokrotkami klęczała i patrzyła na zbliżający się czołg. Pod jej kolanami asfalt był mokry od potu. „Panie żołnierzu, niech pan nas nie zabija. Jesteśmy Filipińczykami, tak samo jak pan.” Wyciągnęła bukiecik ku czołgiście. Żołnierz długo na nią patrzył przewiercającym na wylot wzrokiem. Wreszcie uśmiechnął się. „Nie bój się, maleńka, nie zabiję nikogo.” Zeskoczył z czołgu i wziął z rąk dziecka kwiaty. Risa przytuliła się do niego. Z oczu żołnierza i dziewczynki płynęły łzy.

Tak działo się wszędzie. „Rozmawiałem – wspomina kard. Sin – z kapłanem, który był tam owej niezapomnianej nocy. Mówił, że w tym rozmodlonym tłumie czuło się obecność Boga. Opowiadał, że modlili się również żołnierze. Widział, jak poruszają się ich wargi, wypowiadające słowa «Zdrowaś Maryjo». Niektórzy z nich przyłączyli się do śpiewu «Ave, Ave», kiedy pod milczącymi gwiazdami tłum zaintonował pieśń, którą każdy Filipińczyk zna na pamięć od wczesnego dzieciństwa”.

Dzieci przyszły z kwiatami i wkładały je w lufy karabinów, które miały służyć do zabijania. Klerycy wychodzili naprzeciw żołnierzy i obejmowali ich w uścisku braterstwa. Byli przecież w tym samym wieku co oni. Kobiety i dziewczęta robiły kanapki dla okupujących Aleję i częstowali nimi żołnierzy jadących ku nim w czołgach.

Odwrócił się wiatr

Wtedy nadszedł rozkaz rozpędzenia tłumów gazem. Wykonali go specjaliści, zaprawieni w podobnych akcjach. Cisnęli w tłum pojemniki z gazem. Ale to oni zaczęli kaszleć i uciekać – nagle odwrócił się wiatr! Dwie godziny później ponowiono atak gazowy. Znów nieoczekiwanie odwrócił się wiatr.

To nic nowego. Ten sam cud umożliwił flocie chrześcijańskiej zwycięstwo pod Lepanto w 1571 r. Tu również wiatr decyduje o losach „bitwy”.

Potem nakazano ostrzelać Enrile’a ogniem z moździeży. Po dwóch godzinach od wydania rozkazu nie padł ani jeden wystrzał. „Wciąż poszukujemy odpowiedniego celu dla naszych baterii – tłumaczył Marcosowi oficer dowodzący. – Nie chcemy zabić cywilów.” Po kolejnych dwóch godzinach nadal „poszukiwano odpowiedniego celu”. Kiedy wreszcie ustawiono działa, moździerze nie wypaliły. Wszystkie naboje były niewypałami! Natomiast wysłane do akcji helikoptery wylądowały wśród rebeliantów, a ich załogi przyłączyły się do nich. Dlaczego dowódca eskadry nie zaatakował? „Ponieważ – tłumaczył później kard. Sin – został dotknięty przez Bożą łaskę”.

Jeden z kapłanów obecnych wśród okupujących EDSA „myślał o Bogu spoglądającym z góry na swój lud, błogosławiącym mu i mówiącym do niego słowa, które kiedyś wypowiedział do Jakuba… «Ja jestem Pan»”.

W ostatnim dniu rewolucji obrano panią Aquino prezydentem. Marcos zdecydował się na ucieczkę z kraju. Schronił się na Hawajach, gdzie mieszkał do śmierci w 1989 r.

To było objawienie Matki Najświętszej

Jak możliwa była ta bezkrwawa rewolucja? – To pytanie stawiano wiele, wiele razy. Kardynał cierpliwie powtarzał: „Nie ma odpowiedzi. To był cud”.

W tym momencie musimy odnotować pewne nazwisko. Wayne Weible jest dziennikarzem znanym skądinąd również nam, Polakom. To protestant, który stał się gorliwym katolikiem na skutek nadprzyrodzonego objawienia Maryjnego i który całe od tamtego spotkania z Maryją poświęcił Jej całe swoje życie. Otóż ten Wayne Weible zdołał przekonać kard. Sina do udzielenia mu wywiadu. Zupełnie nieoczekiwanie kardynał ujawnił wówczas rąbek tajemnicy filipińskiego cudu.

Okazuje się, że w rozstrzygającym momencie miało miejsce objawienie Matki Najświętszej, widziane przez setki żołnierzy armii rządowej. Powiedział: „Czołgi próbowały wbić się w tłum. Ludzie modlili się i podnosili w górę swoje różańce… Wówczas ukazała się im przepiękna Niewiasta… Była piękna, a Jej oczy błyszczały. I ta piękna Niewiasta przemówiła do żołnierzy tymi słowy: «Stop, kochani żołnierze! Nie posuwajcie się dalej! Nie krzywdźcie moich dzieci». Kiedy żołnierze to usłyszeli, zostawili wszystko, wyszli z czołgów i przyłączyli się do ludu…”

To dlatego podczas wręczania doktoratu honoris causa w Boston College kard. Sin mógł powiedzieć: „Myślę, że cały scenariusz [tamtych wydarzeń] był pisany tylko przez samego Boga. Myślę, że całością akcji kierowała Najświętsza Maryja Panna. Byliśmy tylko aktorami. Ale nasza moc pochodziła od Boga”.

„Jestem przekonany – mówił w innym miejscu – że cała cześć, całe uznanie i cała wdzięczność powinna być oddana Najświętszej Maryi Pannie, a przez Nią Jej Synowi i z Nim Ojcu w niebie, bo Bóg naprawdę patrzył na nas łaskawym okiem, naprawdę błogosławił Filipiny i wszystkich nas dotknął swoją łaską”.

Zadanie

Ale różańcowy cud na Filipinach był nie tylko dany, lecz również zadany. Kardynał Sin nie przestawał ostrzegać: „Problem dyktatorskich rządów rozwiązaliśmy w cztery dni, dlatego to, do czego doszło na Alei Objawienia się Świętych, było cudem. Jednak wyczerpaliśmy już należną nam pulę cudów; teraz musimy rozwiązywać nasze problemy przez mądre planowanie i ciężką pracę…” I dodawał: „Widziałem, jak podczas różańcowego cudu znikły wszystkie różnice klasowe. Każdy spieszył drugiemu z pomocą, przemysłowiec stanął ramię w ramię z szefem związków zawodowych, businessman dzielił los z tragarzem, dziewczyna z college’u z robotnikiem. Podczas różańcowego cudu było tyle troski o bliźnich. Ale to wszystko minęło. Wróciły podziały klasowe, wrócił egoizm. Wydaje się niemal, że tamten cud nigdy się nie zdarzył.” „Czy wiecie, dlaczego powiodła się EDSA? – pytał. – Bo w ciągu tamtych czterech dni nikt nie myślał o własnych sprawach… Podczas EDSA każdy czuł obecność Chrystusa wśród zgromadzonych ludzi. Wiecie dlaczego tak było? Bo wszyscy się modlili, bo wzywali Jego imienia. Bo wszyscy byli w niebezpieczeństwie i potrzebowali Boga. Niestety, kiedy wszystko toczy się zwykłym trybem, potrzeba Boga schodzi na drugi plan i we wszystkich nas ożywają stare przyzwyczajenia”.

Małe filipińskie okienko w murze. Ile Boga widać przez nie! Bogaty stoi ręka w rękę z biednym, kapłan i siostra zakonna miesza się z tłumem i dzieli jego życie, ludzie dzielą się z innymi tym, co mają, nikt nie myśli o sobie. Całe rodziny trwają razem w najtrudniejszej próbie, wszystkie serca wypełnia modlitwa, żołnierze noszą w lufach karabinów kwiaty… To niemal współczesna parafraza opisu mesjańskiego Królestwa z Księgi Izajasza: „Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą społem i mały chłopiec będzie je poganiał… Niemowlę igrać będzie na norze kobry, dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii. Zła czynić nie będą ani zgubnie działać po całej świętej mej górze, bo kraj napełni się znajomością Pana, na kształt wód, które przepełniają morze” (Iz 11,6.8–9).

Ale na tej ziemi wszelkie cuda się kończą. Pula cudów szybko się wyczerpie, jeśli ludzie nie będą ściągać ich z nieba swoją gorliwością…

Za: https://sekretariatfatimski.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=259:cud-na-filipinach&catid=10&Itemid=351

[pogrubienia w tekście – ks. Ireneusz]